niedziela, 7 października 2012

Zakupy w Londynie cz.1

Zdjęcie z tej strony
           Zmiana stylówy przy minimalnej krajowej? W UK jest to możliwe.
    
      Nie do końca wiem jak i kiedy, ale podjąłem decyzje o większościowej wymianie garderoby. Do tej pory nie widziałem takiej potrzeby i w sumie swój ubiór kompletowałem w sposób tyle chaotyczny, co limitowany nie tylko kwestiami finansowymi, ale w dużej mierze moją niechęcią do wydawania pieniędzy na to takie pierdoły jak koszule, bluzy czy inne spodnie. Ciężko mi było zrozumieć i usprawiedliwić wydawanie kilkudziesięciu/kilkuset/kilku tysięcy złotych na ciuchy. O dziwo było to silniejsze, gdy to nie ja płaciłem za zakupy (czyli w czasach, gdy to rodzice dbali o to bym miał co na grzbiet wrzucić). Oczywiście zdarzały się wyjątki. Niestety najczęściej takie, które mieściły się w przedziale kilkuset złotych w górę. Ale jak się lubi ładne rzeczy i nie przeszkadza fakt płacenia za logo (ale tylko jeżeli logo promuje markę znaną z dobrej jakości), to tak już się ma. Niemniej taka forma zakupowa nie daje większej szansy (bez wygrania w loterii lub pięciocyfrowej pensji) na drastyczne zmiany w garderobie. A taka zmiana mnie naszła (czy też nachodziła falami) w ostatnim czasie. Pewnie w dużej mierze było to spowodowane artykułami o minimalistach, które uświadomiły mi, że można zmniejszyć ilość posiadanych rzeczy i nie czuć winy z powodu ich wyrzucenia/wydania.

     Ale ja tutaj nie o tym, że minimalizm, czy inne to, tamto, ale o zakupach. Wyobraźcie sobie, że pracujecie za minimalną krajową w PL. Na chwilę obecną wynosi to 1500zł brutto, co w zaokrągleniu daje 1100 wpływające na konto co miesiąc. No i na te zakupy chcecie się wybrać. Wiadomo, że z kasą taką to spodni od Tomiego się nie kupi, ani butów z krokodylem. Tak więc lepsze centrum handlowe, jakieś H&M, Reserved, może outlet w Luboniu. Założenie proste: kupić buty, dwie pary spodni, dwa swetry, dwie koszule, trzy t-shirt'y i kurtkę na jesień. Taką co to bardziej od wiatru lekkiego uchroni i mżawki niż oberwania chmury i huraganu. W drodze do sklepów dodajecie do listy jeszcze czapkę, bo zimno w uszy i szal, bo gardło boli. Lista się robi dłuższa, ale nadal do powinno się w 1100 zmieścić wszystko.
     Wchodzicie do centrum, pierwszy sklep. Potem drugi. Udaje się znaleźć wszystko co się chciało więc szczęście pełne. Jest tylko jedno ale. Nawet przy wyprzedażach, po zakupie wszystkiego co powyższe kasy zostaje na zapłacenie rachunków (przy dobrych wiatrach), a przez najbliższy miesiąc musielibyście jeść tynk ze ścian, przy odrobinie szczęścia ketchupem polany.
     I tutaj dochodzimy do wspaniałości Londynu jeżeli o zakupy chodzi. Bo tutaj minimalna krajowa wynosi 6,08 funta brutto na godzinę. Przy tutejszych cenach wydaje się nie dużo, ale... Tutaj na wszystkie rzeczy, które wymieniłem powyżej wydałem mniej niż 100 funtów. Czyli nawet zarabiając  Jasne, pewnie za raczej krótszy niż dłuższy czas coś z tego zacznie się pruć, odpadać czy też zwyczajnie odbarwiać, ale wtedy takie pieniądze wydam z chęcią raz jeszcze. Do tego bez żalu wyrzucę kurtkę czy spodnie i kupię nowe, inne. To pomaga przy mojej zasadzie "jedno do szafy, jedno do kosz/na wydanie". Ostatnio L. mówiła mi o osobie z jednego z kursów, na które chodzi, która opowiadała (pełna zdumienia), że udało jej się całą zimową garderobę kupić za 140 funtów. I nie przeliczajcie tego na złotówki. Bo tak się nie da. To trzeba do zarobków odnosić. Dodatkowo takie ceny zmieniają sposób myślenia. No bo jak mam kupić coś, czego nie będę (może) nosił, bo do końca przekonany nie jestem, czy ten turkusowy to mi do oczu pasuje, to nie wydam na to kwoty, którą zarobię w ciągu kilku dni ciężkiej harówki. Ale jak już mam na to wydać równowartość dwóch godzin pracy, to czemu nie? Jak się nie spodoba to wydam i co innego kupię. Zachęca to do eksperymentów. No bo normalnie pomarańczowej kurtki bym nie kupił, ani bordowych spodni (aczkolwiek nie dam sobie głowy uciąć za to, jaki to dokładnie jest kolor).

     Nie zrozumcie mnie źle, nadal z chęcią wydam więcej pieniędzy na coś dobrej jakości, nawet jeżeli cena jest podyktowana obecnością znanego (mniej lub bardziej) logo. Ale jeżeli mam opcję wymiany połowy szafy raz na 3 miesiące w rozsądnej cenie, to będę to robił i tylko kilka rzeczy kupię na dłużej. Fakt, że jeden dobry shoftshell wyniesie mnie dwa razy tyle co zakup wszystkiego co powyższe nie odrzuca mnie. Co więcej z chęcią go kupię, bo wiem, że w tym wypadku nie zachcę nowego za kilka tygodni. 

Poniżej zdjęcia kilku rzeczy zakupionych ostatnio, tak żeby pokazać, że nie taką straszną kupę kupiłem, jak niektórzy mogą pomyśleć.

Coś na kształt szalika rodem z lat 60. 




     Aha, jeszcze jedno. Po wpisie o porannym wstawaniu odbyłem kilka ciekawych rozmów poprzez maila i Facebook'a, jednak nie ukrywam, że nie chce mi się tego samego pisać po kilka razy, a komentarze pod postem załatwiły by sprawę, tak więc wiecie co macie robić.

P.S. For all my English speaking friends I got to know that Google translate is doing crap job so please don't trust it and in case of any questions leave a comment. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz