środa, 3 października 2012

Kto rano wstaje, temu....


„Kto rano wstaje, temu pan Bóg daje” – przysłowie polskie

Photo from https://www.facebook.com/MFMSingapore
Tylko, że ja nie o Bogu dzisiaj, tylko o tym, że poranne wstawanie jest dobre i może pomóc w życiu. I że to nie od Boga, tylko od nas samych zależy. No bo Bóg co miał dać, to już dał (albo da po śmierci), a w życiu jak samemu sobie czegoś nie wezmę, to tego nie będę miał.
To tyle słowem wstępu.

Nie wiem kiedy i jak wyrobiłem sobie mniemanie, że najlepiej pracuje mi się w wieczorem, a najlepiej w nocy. Wydawało mi się, że tak jest najwygodniej, w końcu nikt nie chodzi po domu, nie dzwoni telefon, nawet mniejsza ilość przychodzących maili i powiadomień na Facebook’u sprzyja skupieniu na zadaniu. Po za tym, przecież nie można było brać się do pracy zaraz po uczelni, lub powrocie z pracy właśnie. W ten sposób powstał system , według  którego podążałem przez całe liceum i cztery z pięciu lat studiów. Z grubsza polegał ona odkładanie pracy na koniec dnia, faworyzował przyjemności i powodował mnóstwo stresu. Byłoby nieprawdą, gdybym nie napisał, że pozwolił mi też sporo imprezować i cieszyć się ogólnie rozumianym życiem, a już w szczególności tym "studenckim". Jednocześnie zapewniał mi ok czterech do pięciu godzin snu dziennie i fałszywe poczucie kontroli nad swoimi działaniami. Gdyby tylko wtedy to tak postrzegał.

Czas na zweryfikowanie swojej pracy nadszedł na ostatnim roku studiów, kiedy oprócz zajęć (które odbywały się tylko dwa dni w tygodniu) podjąłem pracę biurową, oraz zapisałem się na cykl szkoleń z zakresu kompetencji społecznych oraz umiejętności liderskich. Jednocześnie po raz pierwszy wyprowadziłem się od rodziców i zamieszkałem z L.
Wtedy jeszcze cały czas myślałem, że system z wykonywaniem większości pracy w nocy sprawdzi się w nowej rzeczywistości.

No nie sprawdził się.

O ile na zajęciach można było jeszcze być na wpół śpiącym (albo i śpiącym) i odrobić jakoś stracone godziny, to w pracy było to już nie do pomyślenia, podobnie na szkoleniach. Równocześnie zauważyłem, że nie jestem w stanie już skupić się na danym zadaniu o tak późnej porze jak kiedyś.  Zwyczajnie między północą i pierwszą w nocy zasypiałem przy biurku w połowie pisanego zdania.
Mimo wszystko ciągle jeszcze starałem się znaleźć czas na pisanie pracy magisterskiej/zaliczeniowej i tworzenie prezentacji w Power Poincie pod wieczór, po moim powrocie do domu (jako że L. dawała wtedy lekcje angielskiego w naszej kawalerce, to nie miałem możliwości powrotu do domu przed godziną 7 wieczorem, a czasami później). Jednak termin oddawania kolejnych prac, projektów się zbliżał, a ja nadal byłem w czarnej…
                Właśnie w tym czasie zacząłem wykorzystywać czas pomiędzy uczelnią/pracą, a powrotem do domu. Zaprzyjaźniłem się z uczelnianą biblioteką, a raczej czytelnią i to tam zaszywałem się aby pisać pracę magisterską. Nadal jednak pierwszą rzeczą jaką tam robiłem było sprawdzenie portali społecznościowych i maila, a wszystkie bieżące sprawy załatwiałem po powrocie do domu. Mimo wszystko, przynajmniej coś ruszyłem i zacząłem pisać pracę magisterską. Prawdopodobnie tylko dzięki temu udało mi się ją oddać na czas i obronić przed absolutorium.
                Mój system dnia zmienił się całkowicie dopiero po przyjeździe do Londynu i kolejnych przeczytanych książkach (o których wspomniałem w tym poście). I ciągle jeszcze nie jest on doskonały (co w dużej mierze zrzucam na karb nieusystematyzowanej pracy w trybie zmianowym), ale powoli pozwala mi wypełniać założone na dany dzień zadania w planowanym czasie.
Zdaję sobie sprawę, że gdyby ktoś powiedział mi jeszcze kilka miesięcy temu, a na pewno w zeszłym roku to, co zaraz napiszę, to oceniłbym to jako neoficki fanatyzm i niepoprawną paplaninę. Mam nadzieję jednak, że osoba ta nie zraziłaby się tak jak nie zraziłem się ja i systematycznie wprowadzała zmiany, które jej zdaniem zmienią życie na lepsze.

No bo jak ktoś z Was oceni to, że od dwóch miesięcy wstaję o 6 rano bez względu na to, czy mam tego dnia pracę na rano, czy na wieczór? Większość osób, gdy im to mówię, patrzy na mnie z wyrazem twarzy mówiącym „nieźle go w tym Londynie posrało”. Tylko, że mnie to kompletnie nie obchodzi. A osoby, które nie chcą się dowiedzieć o ile lepiej smakuje herbata pita bez pośpiechu i starań o to by nie sparzyć sobie ust, niech wstają na ostatnią chwilę. Jeżeli ktoś nie pija herbaty, to kawa również smakuje lepiej – sprawdziłem. W każdym razie wstaję o tej 6 (przez pierwsze dwa tygodnie była to 5:30, ale było to jednak za wcześnie) i poświęcam 30 minut na ciągle jeszcze dopracowywany poranny cykl czynności, stających się powoli moim rytuałem. O sile zwyczajów pewnie jeszcze napiszę, teraz powinno wystarczyć, że wykonywanie co rano sekwencji znanych mi czynności zakończonych 15 minutową medytacją pozwala mi zacząć dzień w odpowiednim tempie oraz zapewnić sobie jeszcze te dodatkowe 30 minut spokoju o poranku.
Wyjątek od tego zwyczaju stanowią dni, gdy zaczynam swoją pracę o 5.30. Wtedy wstaję o 4.

No i znowu najczęściej słyszanym pytaniem jest „na kiego wuja wstajesz bladym świtem?”. A na to odpowiedź jest prosta akurat. Abstrahując od tego, że nie trawię się śpieszyć z rana, to odkryłem, że rano bardzo dobrze się wykonuje jedno z zadań, które sobie wyznaczam na dany dzień. Nie ważne, czy będzie to pisanie tego posta, przebiegnięcie pięciu kilometrów, czy aplikowanie na minimum 3 stanowiska. Ważne aby zrobić to jeszcze zanim odpali się maila, Facebook’a i inne zjadacze czasu. Z reguły o tej porze nikt też nie dzwoni i nie przeszkadza, więc można spokojnie wyłączyć telefon i oddać się zamierzonej pracy.

Nie wiem czy u innych osób, które spróbują wcześniejszego wstawania, system ten da taki sam efekt. Mi poprawia on samopoczucie, startując w dzień z jednym „odhaczonym” zadaniem czuję się lepszy. A gdy uda mi się zrobić ich dwa, to już w ogóle jest bajka. Jednocześnie świadomość, że gdy ja już jestem po pokonaniu jednego z „kamieni milowych” danego dnia w momencie, gdy reszta otaczającego mnie świata dopiero się budzi jest budująca i pozwala marzyć i planować aby w przyszłości kończyć wyznaczone zadania do godziny 14 danego dnia i móc cieszyć się życiem, a nie spędzić je zaprzężonym w kierat praca-dom-sen.

P.S.
W tym, że poranne wstawanie jest ok musi być coś prawdy, jeżeli w większości języków jest przysłowie wychwalające wczesne pobudki. Sprawdźcie tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz